Rejestracja FAQ Użytkownicy Szukaj Forum Góra Puławska Strona Główna

Forum Góra Puławska Strona Główna » Nasza Historia » ucieczka z Góry Puławskiej
Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat 
ucieczka z Góry Puławskiej
PostWysłany: Nie 12:33, 03 Cze 2007
zibi
Uzależniony

 
Dołączył: 04 Wrz 2005
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 51*25' i 21*56'


w tym temacie nie chodzi o ucieczkę" za chlebem" do bogatszych krajów która jest teraz powszechna w naszym kraju, a i w GP której mieszkańcy nie tak dawno utrzymywali sie z ziemi, a która teraz stoi odłogiem ale o ucieczkę w czasie drugiej wojny, gdy Niemcy kazali uciekać z tąd czując zbliżająca się armie czerwoną
moja babcia z rodziną uciekła do Opatkowic ale gdy i tam świstały pociski poszli do Bąkowca, pradziadek, który był przed wojną sołtysem w GP schronił się w leśnej ziemiance w lesie w GP i już nie doczekał końca wojny
po roku jak wrócili to na naszej ulicy stało tylko 3 domy, tzn. mury bez dachów, a domy drewniane spłonęły, zostały tylko kominy
może ktoś dopisze historię swojej rodziny z tych "burzliwych" czasów


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 13:02, 27 Sie 2007
No_Name
Stały bywalec forum

 
Dołączył: 09 Cze 2007
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Góra Puławska XP


Dwaj bracia mojej prababci zginęli w tym samym czasie. Mój tata mówił mi, że w jakiejś starej książce są portrety wszystkich uczestników i opis tych walk. Podobno jeden z dwóch braci był jakimś dowódcą. Tą książkę ma moja babcia. Postaram się ją pożyczyć i zeskanuję lub przepiszę najbardziej ciekawe fragmenty.

Cytat:
pradziadek, który był przed wojną sołtysem w GP schronił się w leśnej ziemiance w lesie w GP i już nie doczekał końca wojny


Mógłbyś podać imię i nazwisko, może będzie jakaś wzmianka o nim.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Pon 20:24, 27 Sie 2007
zibi
Uzależniony

 
Dołączył: 04 Wrz 2005
Posty: 63
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: 51*25' i 21*56'


nie wiedziałem, że istnieje taka książka więc skanuj No-Name, mój pradziadek nazywał sie Mateusz Stańczyk


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Wto 15:04, 28 Sie 2007
No_Name
Stały bywalec forum

 
Dołączył: 09 Cze 2007
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Góra Puławska XP


Minie trochę czasu zanim ja odwiedzę. Spory dystans.
Masz rodzinę w Górze Puławskiej? Jest tu rodzina Stańczyków.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
PostWysłany: Śro 19:48, 19 Gru 2007
msz58
Expert od histori GP

 
Dołączył: 26 Paź 2005
Posty: 92
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdynia


W GP, były dwie ucieczki:
Pierwsza we wrześniu 1939, gdy przetaczał sie front. Moja rodzina wyjechała do kuzynów na Korczunku. Tam razem z pozostałą rodziną pojechali do innych kuzynów, do Trzcianek. Powrócili po dwóch tygodniach, gdy w GP byli już Niemcy. Kilka domów przy skrzyżowaniu ulic było spalonych, most zniszczony, pałacyk spalony. Po zagrodach latał luzem żywy inwentarz.
- druga ucieczka lipiec 1944. W GP było dużo wycofującego sie niemieckiego wojska. Moja rodzina wyjechała 22 lipca, zabierając na furmankę najpotrzebniejsze rzeczy. Zatrzymali się w Ignacowie. W powietrzu była wielka bitwa samolotowa. Uciekinierzy pochowali się do jakiś bunkrów i ziemianek. Wokół padały gorące odłamki od zniszczonych samolotów. Niemcy wysadzili most. Huk słychać było w Ignacowie. astępnego dnia o świcie pojechali dalej. Moja mama tak to opisuje"Po drodze widzieliśmy wystające lufy armatnie z mendli na polu i ukryte w mendlach wojsko. Nikt nas nie zaczepiał. Mijaliśmy szosę radomską i skręciliśmy na prawą stronę i jechaliśmy koło lasu, w którym było pełno Niemców i samochodów a przy brzegu lasu było moc grzybów. Nazbieraliśmy, ile kto mógł. Niemcy nas nie zaczepiali. Dojechaliśmy do wioski Wygoda i zatrzymaliśmy się u P. Jasików. Kwaterowaliśmy w stodole. Tutaj spotkało nas nieszczęście. Niemcy zabrali nam konia. Stryj Jan, który mieszkał w Sarnowie dowiedział się o nas. Przyjechał i zabrał nas do siebie. Tata uczepił nasz wóz do strojowego wozu i tak jechaliśmy. Stryjenka nas bardzo dobrze przyjęła, podała bochen chleba i osełkę masła. Byliśmy na stryja wyżywieniu. Za kilka dni dołączyła reszta rodziny Mizaków i Kiślów, bo z Wygody wypędzili ich Niemcy: wszystkich uciekinierów i miejscowych.
Było nas bardzo dużo, mama zajęła się gotowaniem. Byliśmy wszyscy na stryja wyżywieniu. Był miesiąc sierpień, Powstanie Warszawskie, co dzień bombowce leciały na Warszawę, co dzień było słychać wybuchy i strzały. Żandarmi często nas nachodzili i szukali mężczyzn. W naszej całej rodzinie było ośmiu chłopów. Wszyscy siedzieli ukryci w piwnicy, pod domem. Wejście do piwnicy było zamaskowane. Z frontu okienko było zastawione snopkami lnu a w sieni na wejściu stała wielka skrzynia z plewami. … W piwnicy były jeszcze dwie świnie. W porę obiadową mężczyźni wychodzili na obiad a my z Zosią trzymaliśmy wartę. W razie niebezpieczeństwa dawaliśmy znać. Jak się robiło ciemno, wychodzili wszyscy z piwnicy i chodzili spać do stodoły i na strych. Tatę mojego bardzo bolała głowa, od tego smrodu, bo w piwnicy śmierdziało od świń. Pewnego dnia Leon Targosiński wyszedł z piwnicy. Nagle ktoś zauważył, że idą żandarmi. Leon zdążył się skryć w stodole w snopkach słomy. Żandarmi weszli na podwórko i do stodoły. Zaczęli kłóć bagnetami w snopki ale na szczęście nie trafili w Leona. Mieszkaliśmy u stryja około 2 tygodni. Potem żandarmi nakazali ewakuację. Wszyscy niech się stawią w punkcie zbornym w miejscowości Zawada. Rodzina wyjechała. Został stryj z rodziną i mój tata z rodziną. Skryliśmy się w wielkim dole niedaleko domu. Było planowanie, że przeczekamy wypędzenie i zostaniemy. Przenocowaliśmy jedną noc w dole, ale Niemcy nas znaleźli i wygonili i dołączyliśmy do obozu. Spotkaliśmy rodzinę, która wyjechała wcześniej. Niemcy zatrzymali cały obóz w lesie, ponieważ robiło się ciemno. Przespaliśmy noc pod wozami. Nazajutrz Niemcy wszystkich wypędzili z lasu i dołączyliśmy do taboru. Przed wieczorem zajechaliśmy do wioski Zawada. Niemcy zarządzili postój i tu mieliśmy zanocować, ale było wszędzie już pełno wozów i krów na podwórkach, że nie można nigdzie było wyjechać a błoto było niesamowite.
Zrobiło się już dosyć szaro i skręciliśmy w boczną drogę. Nagle Niemcy, którzy pilnowali obozu, zobaczyli i za nami w pogoń, na trzech koniach: Halt!, Halt!, wracać do obozu.
Ci Niemcy, co nas dogonili, to byli oficerowie rosyjscy, wzięci do niewoli niemieckiej i byli bardzo torturowani i głodzeni. Za namową Niemców przeszli do Armii Niemieckiej, aby przeżyć. Mój tata i stryjowie znali doskonale język rosyjscy i dogadali się z nimi i nas nie wrócili. Odjechaliśmy kawałek drogi i zatrzymaliśmy się na podwórku u jednego gospodarza, bo wkoło nie było innego. Mama weszła do mieszkania, żeby ogrzać dzieci. Tadzio i Józio byli jeszcze mali, ale w mieszkaniu nie było nawet gdzie palca wetknąć, tyle było ludzi i dzieci. Było już całkiem ciemno, więc rozłożyliśmy pierzyny pod wozem i położyliśmy się spać. Nazajutrz raniusieńko mama nas pobudziła i załadowaliśmy nasze tłumoki na stryja wóz, bo nasz pośladek wozu został u stryja Jaśka na podwórzu i bardzo szybko odjechaliśmy. I tak dojechaliśmy do Garbatki ul. Długa. ...Niemcy wysiedlili wszystkich ludzi od Wisły, począwszy od Janowca aż po Dęblin. Ci, którzy mieli konia i wóz, to jechali a krowy doczepiali do wozów. Biedniejsi ludzie swoje bagaże wieźli na rowerach albo na wózkach. Dużo ludzi oderwało się od obozu, tak jak i my. Wszystkich wysiedlonych zapędzili do Radomia. W Radomiu rozdzielili rodziny. Młodych mężczyzn i młode dziewczyny wywieźli do Niemiec na roboty. Bydło zabrali a matki z dziećmi wypuścili na wolność. Nasza cała rodzina uniknęła tej rozłąki. Mieszkaliśmy nadal w Garbatce na ul. Długiej. Był wrzesień bardzo pogodny i ciepły. Ja z siostrą chodziliśmy do gospodarzy kopać kartofle, żeby zarobić na chleb. Chodziliśmy także zbierać ziemniaki za kopaczką na poniemieckich polach. Niemcy, którzy mieszkali w Polsce przed wojną, wskutek działań wojennych uciekli do Niemiec. Z tych poniemieckich pól nagromadziliśmy ziemniaków na zimę.
Pewnego razu, o mały włos zginęliby mój brat i służący P. S „Niczyj” – tak na niego wołali. Poszli się bawić w takie łąkowe zarośla i tam złapali ich żandarmi a była tam łapanka na wysiedleńców ale „Niczyj” uratował brata. Powiedział, że oni mieszkają w Garbatce i ich wypuścili. Zbliżała się późna jesień a tu nie było nadziei, że wrócimy do domu. Trzeba zdobyć trochę żywności na zimę. Ja i mój tata pojechaliśmy ze stryjem, na tereny wysiedlone koło Bykowca. Tata namłócił żyta na płachcie. Pomimo późnej jesieni mendle zboża stały na polu. Ja nakopałam buraków czerwonych i ziemniaków.Wracamy do domu. Dojechaliśmy do głównej szosy. Niemcy nas zatrzymali, a było już dużo furmanek. Niemcy ci to byli zwykli żołnierze. Odwrócili od nas uwagę, bo zaczęli gonić jedną furmankę, która uciekała od zatrzymania. My wykorzystaliśmy ten moment i zwialiśmy. Na ciemną noc przyjechaliśmy do Garbatki. Tata zboże zawiózł do młyna i zrobił mąkę na chleb. Był już grudzień a my śpimy w stodole. Tata obszedł okolicę szukając mieszkania i nie znalazł, bo za duża rodzina, cztery, pięć osób to by przyjęli – taką odpowiedź otrzymywał. Ciocia K. dowiedziała się o naszej sytuacji i zabrała nas do siebie do Garbatki pod las. Był tam pokój z kuchnią. Kuchnia malutka. Pokój długi a wąski. Ciocia mieszkała z mężem, który był śmiertelnie chory i z córką Marią i z zięciem . Ciocia z córką handlowały naftą a tato nasz robił bimber, którym również handlowaliśmy. Drzewo na opał było z pobliskiego lasu. Las był po drugiej stronie szosy. Okropnie się kopciło z tego drzewa, bo były same szczapy. I tak się żyło a wszy nas nie opuszczały. Wujo K. wkrótce umarł. Został pochowany w Gródku. Po skończonej wojnie ciało wujka K. i dziecka T. które umarło wcześniej, przewieźli na cmentarz w Górze Puławskiej. Dzień przed pogrzebem wuja K. Niemcy przyszli po naszą krowę, aby ją zabrać. Była w domu tylko ciocia K.. Zaprowadziła Niemców do mieszkania i zobaczyli – tu nieboszczyk wujo, mama leży chora i dzieci koło mamy. Ciocia bardzo prosiła ich i nie zabrali krowy. Nadchodziły Święta Bożego Narodzenia. Wieczerzę wigilijną urządziliśmy z całą rodziną M. Wszyscy mieszkali w pobliżu. Co kto miał przygotowane do jedzenia to przyniósł. Wieczerza odbyła się u Bolesława M., stryja F. syna. Oni mieszkali w dużym mieszkaniu letniskowym. Właściciele tego mieszkania wyjechali do Radomia z obawy przed łapankami. Pewnego razu idę do kościoła z Marianem, stryjecznym bratem. Nagle Niemcy, łapanka. Żądają od Mariana przepustki a on nie miał żadnej ale wyjął z kieszeni jakiś papier. Niemcy popatrzyli i mówią: wek? Chyba czuwała nad nami Opatrzność Boska, bo to nie była żadna przepustka.
Nadszedł dzień 17 stycznia 1945 r. Niemcy kapitulują. Był ranek. Widzimy przez okno jak wojska niemieckie uciekają szeregami przez pola bez czapek, bez karabinów i pasów. Ledwo idą. Wychodzę na ulicę. Widzę już wojska sowieckie jeżdżą na koniach. Ubrani w eleganckie kożuszki. Za chwilę zaczęła się strzelanina. Schowaliśmy się wszyscy w domu. Niedługo ucichły strzały. Mama z młodszym rodzeństwem zostaje w domu a ja i siostra z tatą wychodzimy. Tato wziął butelkę bimbru. Niedaleko od domu leżą trupy niemieckie, nagie, na brzuchu, twarzami do ziemi. Ludzie zdążyli już ich obrabować. Znowu zaczęła się strzelanina. Skryliśmy się w lasku do bunkra. Nagle do bunkra zagląda sowiecki żołnierz z karabinem wycelowanym do nas i mówi: wychodzić, bo będę strzelał. Tata znał język rosyjski. Zagadał do żołnierza i żołnierz nie strzelił. Jeszcze nam rzucił koc i pytał czy jest wódka. Tata dał mu wódkę i powiedział, że Niemcy zabrali nam konia i poprosił, żeby odnaleźć tego konia.
Niedługo tata wraca z koniem. Był to siwy koń w zaprzęgu ale był narowny. Tego dnia widziałam jeszcze dużo zabitych Niemców. Jednego tylko ruskiego w kożuchu. Ludzie nie rozebrali jego bo się bali. To się działo wszystko jednego dnia. Zostaliśmy wyzwoleni spod okupacji niemieckiej.
Tata ze swoimi braćmi postanowili, żeby wracać tego samego dnia do domu. Stryj F. miał wóz, ale nie miał kobyły, bo zdechła ze starości. Załadowaliśmy na stryja wóz swoje tłumoki. Tata zaprzągł konia. Mama z młodszymi dziećmi na wozie zasiadły, krowy do wozu przyczepili a ja i siostra i Janek pchaliśmy wóz bo koń nie chciał wcale ciągnąć bo był narowny. Stryja F. chłopaki też pchały. Na ciemną noc ledwo dojechaliśmy do Sarnowa do stryja Jaśka. Przenocowaliśmy u stryja i na drugi dzień rano wyjechaliśmy. Był lekki mróz ale śniegu nie było. Dojechaliśmy do Bronowic i nasz siwy koń nie chce dalej iść.
Znowu zaczęliśmy pchać a koń cofa się i wstrzymuje. Dopiero napalili ogień pod koniem i dopiero ruszył. Dojechaliśmy do domu i w płacz. Po co żeśmy przyjechali. Dom jest ale nie ma okien. Jedne były tylko drzwi. Komin rozwalony. Zasłoniliśmy gałganiarzami okna i drzwi. Na środku pokoju znać było palone ognisko. Ściany czarne od dymu. W tych warunkach mieszkało kilku żołnierzy bardo starych sowieckich, którzy budowali drewniany most na Wiśle. Stodoły nie było. Jak się później dowiedzieliśmy została rozebrana jak i inne domy. Żołnierze sowieccy wywozili za Wisłę i sprzedawali. Obora była bez dachu. Konia i krowę tato wprowadził do obory. Było trochę słomy na paszę. Przenocowaliśmy noc w ubraniach byle jak w zimie i bez światła.
Stryj F. z rodziną, na drugi dzień odjechali na Karczunek do swojego domu, gdzie nic nie zastali. Jedynie została piwnica nienaruszona, w której zamieszkali.
Stryj Władysław z córką i ciocia Kiślowa z rodziną zamieszkali w drugiej połowie naszego domu. Po tej zimnej, nieprzespanej nocy, tata naprawił komin i napalił ogień. Mama zaś wydoiła krowę i ugotowała na mleku zacierek. Po śniadaniu tato pojechał do lasu po drzewo na opał. Przywiózł zmarzniętych kartofli, które leżały na kupie koło bunkrów. Trochę siana, słomy. Co się dało. Kartofle gotowaliśmy w mundurkach, gdy ich obraliśmy to mało co zostało, bo to zmarznięte i wszystko się rozgotowało. Żołnierze Sowieccy, którzy u nas mieszkali, odeszli do Mazurków, ale mamie dali dużo pęczaku, żeby mama im ugotowała zupy. Mama nagotowała dużo, że starczyło i dla nas. W domu nie było żadnego sprzętu i poszliśmy z siostrą do lasu. Nazbieraliśmy kaganków niedopalonych, stołek, krzesło. Znaleźliśmy nasze frontowe drzwi, mały stolik. Innym razem znaleźliśmy szpital drewniany. Było to jedno pomieszczenie duże. Były w nim tylko stoły z desek pokrwawione i była miednica, cała pokrwawiona. Nie było w domu miednicy – nie weszłyśmy – mama po raz drugi nas wysłała po nią i przynieśliśmy.
Jeszcze kilka razy chodziliśmy do lasu ale pojedynczo, bo się podarły buty. Jak jedna poszła, to druga siedziała w domu bez butów. Sowieci przekroczyli Wisłę w 1944 roku zajmując odcinek nadwiślański od Janowca po Łękę, Bronowice i Kajetanów, nie idąc naprzód. Mieli dużo czasu, żeby niszczyć nasze osiedla. Wywlekli wszystko do bunkrów do lasu. W Górze Puławskiej zostało tylko dwa domy: nasz i Woszczyka drewniany.
Poza tym było wszystko spalone albo rozebrane, wywiezione za Wisłę i sprzedane. Na ul. Janowieckiej żaden dom nie ocalał. Ludzie jednak wracali, zamieszkując w piwnicach albo w bunkrach w lesie. "
Pozdrawiam msz58.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
ucieczka z Góry Puławskiej
  Forum Góra Puławska Strona Główna » Nasza Historia
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Napisz nowy temat  Odpowiedz do tematu  



fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © phpBB Group
Theme designed for Trushkin.net | Themes Database.
Regulamin